Jeśli będziemy chcieli zostać na dłużej możemy kupić bilety za 259 zł np. w terminie 1-8 czerwca. Podobne ceny dostępne są na całą pierwszą połowę miesiąca, więc swobodnie można wybrać odpowiadającą nam datę. Podróżujemy z dużym bagażem podręcznym (55 x 40 x 20 cm i 10 kg) oraz niewielką torebką.
Marsylia w czerwcu jest idealnym miejscem na krótkiego tripa, o czym możecie się przekonać czytając relację z naszego wyjazdu. Nie jest jeszcze bardzo gorąco, ale idealnie, żeby zwiedzić miasto bądź wyjechać do oddalonego o 20 km miasteczka Cassis i podziwiać francuskie fjordy – calanques.
]]>
Obecnie korzystając z siatki taniego przewoźnika www.ryanair.com możemy kupić bilety do Marsylii z podwarszawskiego lotniska Modlin nawet za 238 zł za osobę.
W podanej cenie mamy przelot w dwie strony z dużym bagażem podręcznym 10kg oraz możliwością wzięcia małej torebki. W ubiegłym roku nasza cena za bilet również oscylowała w granicach 100 zł za osobę w jedną stronę (jak już wspomniałam potem jechaliśmy na hiszpańskiego tripa).
Z lotniska do Marsylii możemy dostać się autobusem (8,20 EUR) lub pociągiem (4,9 EUR). My wybieramy pociąg bo tańszy, jedyny minus to taki, że trzeba się dostać lotniskowym autobusem (darmowym) na dworzec, który oddalony jest od lotniska jakieś 2 km, więc zajmuje to trochę więcej czasu. Bilet kupujemy na lotnisku: po wyjściu z terminala kierujemy się w prawo za budynki lotniska, gdzie czekają na nas autobusy i kasa.
Hotele w Marsylii, jak i w całej Francji nie należą do najtańszych. Nasz kosztował 108 euro za dwie noce za dwie osoby. Obecnie w przykładowym terminie z tanimi lotami chyba najlepiej wygląda ten apartament.
Podczas pobytu mamy bardzo przyjemną pogodę – jest początek czerwca, słońce przyjemnie świeci, ale nie jest jakoś bardzo gorąco, więc idealna pogoda by obejrzeć miasto.
My po zakwaterowaniu od razu idziemy na oglądania miasta, jako, że zamierzamy tu spędzić tylko ten jeden dzień. Zaraz obok naszego hotelu znajduje się XIX wieczna Katedra La Mayor z charakterystycznymi kopułami i biało czarnymi pasami.
Po minięciu katedry znajdujemy się w starym porcie Joliette, z którego odpływają promy np do Tunezji.
Stąd w chwilę docieramy już do Portu Vieux – głównego punktu turystycznego Marsylii. Można stąd się dostać na wyspę If znaną z XVI wiecznego zamku o tej samej nazwie i z powieści Hrabia Monte Cristo. My niestety nie mamy już czasu na taką wycieczkę.
Wokół portu znajduje się niezliczona liczba kawiarni i restauracji (ceny zbytnio nie zachęcają niestety). Chcąc coś zjeść zauważamy, że w Marsylii nie tak łatwo dogadać się po angielsku. Niby wiedzieliśmy, że we Francji angielski nie jest zbytnio popularny, jednak myśleliśmy, że fakt, iż w tym roku (2013) Marsylia była Europejską Stolicą Kultury sprawi, że będą bardziej przygotowani na międzynarodowych turystów. Oczywiście jakoś się dogadujemy i po przekąszeniu czegoś ruszamy dalej. Docieramy do bardzo ciekawego miejsca:
Zwykłe lustro powieszone nad naszymi głowami stanowi ciekawą atrakcję turystyczną. Jego wielkość robi fajne wrażenie, więc przystajemy na chwilę, robimy parę zdjęć i rozpoczynamy marsz na górę do Bazylika Notre-Damme-de-la-Garde.
Bazylika jest przepięknie położona na wzgórzu górującym na całym miastem. My idziemy pieszo ale można podjechać też autobusem (z komunikacji miejskiej korzystaliśmy tylko dwa razy, więc kupowaliśmy bilety jednorazowe: w autobusie u kierowcy, w metrze na stacji – cen nie pamiętam, ale jeśli jesteśmy zmuszeni do większego używania autobusów czy kolei podziemnej warto zawsze zainteresować się biletami kilkuprzejazdowymi bądź też dniowymi).
Gdy docieramy na sam szczyt góry mamy możliwość podziwiać panoramę miasta i zbliżającą się burzę (która uderzyła dopiero w nocy):
Z łatwością można zauważyć, że bazylika przypomina kolorem (biało – czarne pionowe pasy) katedrę widzianą na dole:
Po zjechaniu z góry autobusem, udajemy się już do naszego hotelu. Marsylia uznawana jest za dość niebezpieczne miasto: ze statystyk wynika, że ma tu miejsce mnóstwo napaści, co w dużej mierze związane jest ze sporym napływem imigrantów. Poza tym wyraźnie widać, że miasto nie radzi sobie z wszechobecnymi śmieciami. O ile w dzielnicach turystycznych i centrum nie ma tego problemu, już kawałek od wybrzeża (np. w części miasta gdzie my mieszkaliśmy) śmieci walają się wszędzie. Oczywiście nie chcę z żadnym stopniu nikogo zniechęcać, Marsylia to piękne miasto, zdecydowanie warte zobaczenia, trzeba natomiast wiedzieć czego się spodziewać.
Kolejny (i ostatni) dzień w Prowansji postanawiamy spędzić w cudownym miasteczku Cassis i zobaczyć znane francuskie fjordy – calanques. Do Cassis docieramy autobusem, który odjeżdża z Castellane – rondo w centrum Marsylii, jedzie do Cassis około 40 minut i kosztuje niecałe 3 EUR. W ciągu dnia kursuje tylko kilka autobusów, trzeba więc wcześniej zobaczyć rozkład (kliknij aby otworzyć rozkład w nowym oknie). My wyjeżdżamy o 11 i o 11.40 jesteśmy już na miejscu. Po drodze mamy możliwość podziwiać piękne widoki:
Po przyjeździe pierwsze kroki kierujemy w stronę portu i z informacji turystycznej bierzemy mapkę. Pani informuje nas (tym razem bez problemu dogadujemy się po angielsku), że trasa po 3 calanques zajmie nam około 4 godziny, zaznacza którędy iść i jesteśmy już gotowi do drogi. Przed dotarciem do szlaku mijamy jeszcze fajnie położoną plażę, obiecujemy sobie, że jak starczy nam czasu przed autobusem do Marsylii po powrocie z wędrówki to skorzystamy z jej uroków.
Szlak do pierwszego calanques wiedzie przez osiedle mieszkalne. Idziemy może około 30 minut, droga dość nudna, ale po tym czasie dochodzimy w końcu do Port Miou, mającego jakieś 1,5 km i w którym znajduje się niezliczona liczba małych stateczków.
To ostatnie miejsce, gdzie na szlaku można zakupić jakieś picie czy drobna przekąskę. Warto to zrobić, bo dalsza część szlaku będzie dużo bardziej uciążliwa. Dalej idziemy wspomniane półtora kilometra aż do końca zatoczki i widzimy miejsce, w którym calanques uchodzi do morza.
Po kolejnych 20 minutach marszu przez las docieramy do kolejnego calanque: Port Pin. Tu jest idealne miejsce na krótki odpoczynek, ewentualnie kąpiel w morzu.
My odpoczywamy sobie chwilkę, jemy przygotowane wcześniej przekąski i jesteśmy gotowi do dalszej drogi. A dalsza droga nie jest taka łatwa. Na przemian wchodzimy i schodzimy po górskiej ścieżce.
Tu warto zwrócić uwagę na buty. O ile do pierwszych dwóch calanques dojdziemy bez problemu bez żadnego przygotowania, to do trzeciego – En Vau musimy mieć sportowe buty. Nie mówię, że muszą to być jakieś górskie specjalne buty, ale zwykłe adidasy. Na szlaku widzieliśmy turystki w klapeczkach – stanowczo odraczam. Nie trudno źle stanąć na kamień i skręcić nogę.
Po drodze leśnej dochodzimy w końcu do punktu widokowego:
Stąd czeka nas jeszcze najtrudniejsza część szlaku do En Vau – stromy kawałek w dół pełen kamieni.
Być może zdjęcie nie oddaje w pełni tej drogi, ale uwierzcie: jest dość stroma i uciążliwa (na szczęście dość krótka – około 25 minut). Dlatego właśnie niezbędne są sportowe buty.
Po zejściu w końcu czeka na nas nagroda: najbardziej odległy, jednocześnie najbardziej malowniczy calanques z trzech przez nas odwiedzonych: En Vau. Woda o pięknym turkusowym kolorze, w cudownym otoczeniu skał zachęca do kąpieli, jednak my tylko odpoczywamy, moczymy nogi i delektujemy się pięknymi widokami.
Wracamy tą samą drogą, po raz kolejny podziwiając piękno przyrody.
Cała trasa z Cassis do 3 calanques i z powrotem zajęła nam około 4 godzin łącznie z czasem na odpoczynek. Po powrocie do miasteczka zgodnie z planem mamy jeszcze niecałe dwie godziny na plażowanie. Wybieramy plażę przy samym porcie i spędzamy na niej czas aż do odjazdu naszego autobusu z powrotem do Marsylii.
Woda w morzu jest bardzo przyjemna i orzeźwiająca, w sam raz idealna po aktywnym dniu. Jesteśmy bardzo zadowoleni z wycieczki do Cassis i myślę, że jeśli miałabym wrócić do Marsylii z pewnością chciałabym zobaczyć kolejne calanques, których łącznie jest 24 i ciągną się przez całe wybrzeże pomiędzy Marsylią a Cassis.
Następnego dnia zgodnie z naszym planem ruszamy z powrotem na lotnisko, skąd lecimy po raz kolejny do Malagi, leżącej w sercu Costa del Sol, w naszej ulubionej Hiszpanii
]]>