W czasie naszego pobytu poza pracą przy komputerze na cały etat i opieką nad maluchem udało nam się zwiedzić sporo interesujących miejsc, zobaczyć niezapomniane widoki oraz odpoczywać na wielu plażach. A plażowanie (a może raczej spędzanie czasu na plaży, bo plażowanie kojarzy mi się z leżeniem i opalaniem, co przy roczniaku jest mało realne) było nieodłącznym elementem niemal każdego z 40 dni.
Każdy, kto zaczyna interesować się Teneryfą, szybko odkrywa, że na wyspie można doświadczyć wiele różnorodnych klimatów. Są gorące plaże południa, zielone krajobrazy północy czy surowe oblicze wulkanu. My zdecydowaliśmy się na pobyt na południu wyspy ze względu na najlepszą pogodę i nieograniczone możliwości plażowania – to znaczy spędzania czasu na plaży z wiaderkiem i łopatką I to tu właśnie znajduje się najwięcej zagospodarowanych plaż.
Costa Adeje to najbardziej zurbanizowane wybrzeże Teneryfy. Dla jednych ulubione, dla innych znienawidzone ze względu na niezliczoną ilość turystów. Znajduje się tu kilka plaż, które połączone są ze sobą promenadami, w taki sposób, iż całe wybrzeże (około 10 kilometrów) można zobaczyć idąc spacerem wybrzeżem. Wszystkie plaże na Costa Adeje są doskonale zagospodarowane, znajdują się na nich toalety, prysznice, leżaki, parasole, wypożyczalnie sprzętów wodnych, restauracje i bary. My odkryliśmy urok tego wybrzeża przyjeżdżając popołudniami po godzinie 16, gdy większość plażowiczów opuszczało plaże.
***** Playa del Duque
To zdecydowanie najlepsza (oczywiście subiektywnie) plaża na Costa Adeje. Znajduje się w najładniej zagospodarowanej (i najbardziej ekskluzywnej) części wybrzeża i ciągnie się kilkaset metrów.
Piasek jest dość drobny i jasny a wejście do morza łagodne. Jednocześnie są tutaj spore fale, co czyni tą plażę idealną do zabaw w wodzie.
W ciągu dnia plaża jest oczywiście bardzo tłumnie odwiedzana przez turystów, ale wieczorem pustoszeje i wtedy można dostrzec jej niezwykły urok.
Zawsze wtedy, gdy celem naszej wizyty na plaży była kąpiel w oceanie wybieraliśmy właśnie plażę del Duque.
*** Playa Fanabe
To najdłuższa plaża wybrzeża znajdująca się za kawałkiem skalistego wybrzeża na południe od Playa del Duque.
Piasek na niej jest ciemniejszy a wzdłuż niemal całej plaży ciągnie się promenada ze sklepikami i restauracjami. Jak niemal wszystkie plaże zachodniego wybrzeża, również i plaża Fanabe idealnie nadaje się do romantycznych zachodów słońca.
*** Playa Colon
Ta maleńka plaża znajdująca się przy porcie Puerto Colon również jest godna uwagi ze względu na drobny czarny piasek i delikatne prawie niezauważalne fale.
Pomimo jej małego rozmiaru przy plaży znajduje się mnóstwo restauracji i sklepików zachęcających do zakupu chińskich pamiątek z Teneryfy
**** Playa Troya
To jedna z naszych ulubionych plaż na wybrzeżu Costa Adeje, chyba głównie ze względu na bardzo drobny dość ciemny piasek.
Wejście do wody również należy tutaj do najprzyjemniejszych a fale są łagodne.
*** Playa del Bobo
Zaraz obok plaży Troya, a właściwie na jej przedłużeniu znajduje się niewielka plaża Bobo. Akurat nie spędzaliśmy na niej żadnego popołudnia, ale z promenady wygląda bardzo przyjaźnie.
*** Playa de las Vistas
Playa las Vistas to chyba najpopularniejsza plaża wybrzeża tłumnie odwiedzana przez turystów. Na uwagę zasługuje na pewno ciągnąca się wzdłuż plaży promenada. Piasek na plaży jest drobny i przyjemny a wejście do wody łagodne. Niemniej jednak zauważyliśmy na plaży Vistas jest chłodniej niż w pozostałych miejscach (zimą to ma znaczenie), gdyż wieje zimny wiatr od morza. Dlatego też na tej plaży nigdy nie zdecydowaliśmy się na kąpiel.
*** Playa del Camison
Ta niewielka plaża znajdująca się zaraz za rozległą Playa las Vistas jest idealnym miejscem do podziwiania zachodów słońca.
*** Playa Los Cristianos
Plaża Los Cristianos znajdująca się przy samym porcie stanowi doskonałe miejsce do odpoczynku i obserwowania przypływających i odpływających promów. Jednak ze względu na niezbyt przejrzystą wodę nie jest najlepszym miejscem do pływania.
Nie trzeba daleko odjeżdżać od Costa Adeje, by odpocząć nieco od tłumów spotykanych na każdym kroku turystów, a przy tym rozkoszować się słonecznymi plażami i ciepłym oceanem.
*** Playa de Ajabo
Playa de Ajabo znajduje się w niewielkiej rozwijającej się miejscowości turystycznej Callao Salvaje na północ od Costa Adeje. Niezwykły widok na tę plażę z góry sprawia, że odwiedzający jak najszybciej chcą się znaleźć na dole, by korzystać z jej uroków.
Na dole niestety nie jest już tak różowo dla miłośników plażowania. Jest to plaża bardziej żwirkowa niż piaszczysta i znajduje się na niej sporo kamieni. Warto jednak ją odwiedzić choćby ze względu na malownicze położenie.
* Playa las Galgas
Po objechaniu większości plaż południowej części Teneryfy, zaczęłam wyszukiwać mniejszych miejscowości, w których można przyjemnie spędzić czas na plaży. Mała plaża w miejscowości Playa Paraiso wyglądała zachęcająco w folderach reklamowych hoteli w tym miejscu. Niestety rzeczywistość bardzo szybko rozczarowała. Plaża ma piasek żwirowy o nijakim kolorze, a w wejście do wody oddzielone jest od plaży pasek żwirku, więc nie ma możliwości przyjemnie chodzić brzegiem.
***** Playa Abama
No i w końcu znaleźliśmy naszym zdaniem perełkę. Plaża Abama, o której nie przeczytaliśmy w żadnym przewodniku, została stworzona przez luksusowy hotel o tej samej nazwie znajdujący się w centrum niczego niedaleko miejscowości Playa San Juan. Korzystają z niej głównie turyści mieszkający w tym hotelu, ale jest dostępna dla wszystkich. Samochód zostawiamy koło hotelu na publicznym parkingu i udajemy się w 15 minutowy spacer w dół.
Po paru minutach spaceru wzdłuż hotelowych bungalowów widzimy taki widok.
Dalej możemy iść schodami (z wózkiem trochę ciężko) lub spacerem asfaltem.
Plaża nie jest zatłoczona, bardzo zadbana. Piasek jest jasny i bardzo drobny a wejście do wody łagodne. To kolejne miejsce, gdzie kąpiel w oceanie będzie prawdziwą przyjemnością.
** Playa San Juan
Plaża San Juan w miejscowości o tej samej nazwie prezentuje się bardzo ładnie, szczególnie wraz z zacienioną promenadą pełną zieleni.
Na plaży znajdują się niewielkie palmy dające nieco cienia w upalny dzień. Niestety plaża od morza oddzielona jest pasem kamieni, dlatego spacery wybrzeżem są mocno ograniczone.
*** Playa la Arena
Playa la Arena to naturalna plaża z czarnym drobnym piaskiem znajdująca się w miejscowości Puerto Santiago parę kilometrów od popularnych Los Gigantos. Podczas naszego pobytu na Teneryfie mieliśmy okazję zobaczyć dwa oblicza plaży Arena: raz w środku gorącego dnia, gdy była pełna ludzi…
…drugi raz podczas zachodu słońca, gdy plaża była niemalże pusta.
Pomimo przyjemnego piasku na plaży, wejście do wody jest już trochę kamieniste, a fale potrafią być naprawdę spore, dlatego kąpiąc się na plaży La Arena trzeba bardzo uważać.
*** Playa de los Guios
Będąc w popularnej miejscowości Los Gigantes warto zajrzeć na małą czarną plażę Los Guios. Piasek na niej jest drobny a wejście do wody kamieniste. Niemniej jednak największym jej atutem jest widok na imponujące pionowe skały wpadające prosto do morza Los Gigantes.
Ponieważ mieszkaliśmy w południowo-zachodniej części wyspy większość czasu spędzaliśmy na plażach Costa Adeje oraz zachodniego wybrzeża. Niemniej jednak plaże można znaleźć również na samym południu wyspy (Playa la Tejita i El Medano znajdujące się obok lotniska południowego) a także na północy wyspy.
** Playa la Tejita
Plaża Tejita i Medano to właściwie bliźniacze plaże znajdujące się po dwóch stron góry Montana Roja. Obie są rozległe, szerokie, mają drobny piasek i są bardzo wietrzne. To idealne miejsca dla miłośników windsurfingu. Obie wyglądają bardzo obiecująco, niemniej jednak silny wiatr bardzo utrudnia na nich pobyt.
** Playa el Medano
** Playa Martianez
Cała północ wyspy to zupełne przeciwieństwo południa (o tym oddzielny wpis). Również plaże są tutaj inne. Czarny, czasem żwirowy piasek nie każdemu się podoba, ale także i tutaj nie brakuje miłośników plażowania. My odwiedziliśmy tylko dwie plaże północy znajdujące się w największej północnej miejscowości turystycznej Puerto de la Cruz. Z jej jednej strony znajduje się widoczna poniżej Playa Martianez.
** Playa Jardin
Druga plaża w Puerto de la Cruz to popularna i oblegana Playa Jardin, z której można podziwiać majestatyczny wulkan El Teide.
***** Playa Las Teresitas
Na sam koniec (choć tak naprawdę ta plaża powinna znajdować się na samej górze) Playa Las Teresitas będąca wizytówką Teneryfy. Jej zdjęcie znajduje się niemal na każdym folderze reklamowym wyspy, mapie czy okładkach przewodników. Pomimo takiej reklamy, nie jest to najczęstsze odwiedzane miejsce przez turystów. Głównym tego powodem jest fakt, że plaża znajduje się w niewielkiej wiosce San Andres, kilka kilometrów na północ od Santa de la Cruz i jest ulubionym miejscem wypoczynku mieszkańców stolicy.
Plaża pokryta jest jasnym drobnym piaskiem (nie jest to oczywiście plaża naturalna, piasek został nawieziony), wejście do wody jest bardzo łagodne a fale niewielkie.
Ogromnym atutem tej plaży są piękne widoki na góry Anaga.
Teneryfa ma oczywiście do zaoferowania dużo dużo więcej niż tylko piaszczyste plaże. Niemniej jednak dla każdego odwiedzającego tą niezwykłą wyspę, odpoczynek na plaży w styczniu czy w lutym jest niezwykłą atrakcją.
]]>Playa Blanco wita nas charakterystycznymi białymi domkami i lekkim deszczem, który na szczęście szybko mija.
Całe Lanzarote jest podobne – białe budynki idealnie kontrastują z czarną ziemią powulkanicznej wyspy. Obecny wygląd i zagospodarowanie, to miejsce zawdzięcza architektowi z Lanzarote Cesarowi Manrique, który swoją działalność od połowy XX wieku skupił na zagospodarowaniu przestrzennym Lanzarote, tak by współgrało ono z niezwykłym krajobrazem wyspy. Pierwsze kroki kierujemy z naszymi małymi walizkami na przystanek autobusowy, by dojechać na lotnisko, na którym odbieramy samochód. Dość długie czekanie na przystanku utwierdza nas w przekonaniu, że samochód na wyspie jest rzeczą niezbędną. W końcu docieramy na lotnisko – tam do biura Autoreisen, gdzie ponownie płacimy około 80 euro za 4 dni. Tym razem dostaliśmy nowiutkiego Citroen Elysee.
Ponieważ w naszym apartamencie umówieni jesteśmy na odbiór pokoju dopiero po 18, po krótkiej przerwie na obiad w Puerto del Carmen decydujemy się wyruszyć do ogrodu kaktusów. Jardin de Cactuses jest jednym z miejsc zaprojektowanych przez Manrique. Przed wejściem kupujemy karnet za 30 euro na 6 atrakcji na Lanzarote: park kaktusów, Jameos del Agua, Cueves Verde, Mirador del Rio, Park Timanfaya i zamek w Arrecife. Oczywiście jest możliwość kupowania biletów pojedynczych na poszczególne atrakcje, można też kupić pakiet na 3/4 z nich w odpowiedniej niższej cenie, my jednak decydujemy się na wszystko.
Park rzeczywiście robi wrażenie, kaktusy są świetne, z różnych regionów świata, cały ogród wygląda bajkowo. Do ładnych zdjęć przydałoby się jedynie błękitne niebo, którego tego dnia nie dane nam zobaczyć. Jest jednak ciepło, spacerujemy po parku, wchodzimy do wiatraka – pobyt tam zajmuje nam może jakieś 45 minut.
W końcu wsiadamy z powrotem do samochodu, jedziemy po drodze jeszcze do Teguise mijając po drodze różne dziwne formacje skalne czując się jak na innej planecie.
Teguise to niewielkie miasteczko (nie mylić z Costa Teguise, które jest jednym z największych kurortów turystycznych na wyspie), pozbawione praktycznie turystów. Kiedyś było stolicą wyspy, dziś nieco zapomniane. Nad miastem góruje Zamek Świętej Barbary. W centrum warto się chwilę przejść po uliczkach by poczuć atmosferę miejsca.
Stamtąd wracamy już do Puerto del Carmen – miejsca naszego pobytu na najbliższe 4 dni. Wybraliśmy apartament w Club Pocillos. Mogę śmiało założyć, że to jedno z najlepszych miejsc w jakich byliśmy, patrząc na stosunek ceny do jakości. Jedna noc kosztowała nas 28 euro za pokój (kupione przez przez Alpharooms).
Dostaliśmy 2-pokojowy duży apartament, ze świetnie wyposażoną kuchnią. Minusem tego miejsca było dość znaczne oddalenie od centrum Puerto del Carmen, plusem lokalizacja nad samym morzem w pobliżu promenady, która przechodzi przez całe miasto. Z okna naszego apartamentu można było oglądać takie wschody słońca:
Kolejny dzień postanowiliśmy zacząć od lenistwa. Pojechaliśmy na południe wyspy na słynną plażę Papagayo. Aby dojechać do plaży trzeba zapłacić 3 euro, które pobierane są po środku szutrowej drogi. Pogoda była bardzo ładna, typowo letnia, trochę wiało ale bardzo przyjemnie. Widoki świetne.
W pobliżu znajduje się jeszcze kilka innych plaż, przed każdym zjazdem jest tabliczka z nazwą, można sobie zwiedzić kilka.
Około 15 opuszczamy plażę. Nasz plan na popołudnie – park Timanfaya, leżący na terenach wulkanicznych. Ogromne pustkowie, pokazujące niszczycielską siłę lawy wulkanicznej. Najpierw wjeżdżamy do parku, gdzie pokazujemy nasz karnet. Już przy wjeździe widoki są … ciężko powiedzieć, że piękne. Pokazuję po prostu jak mało znaczący jest człowiek w obliczu siły natury.
Po podjechaniu do miejsca, z którego odbywają się wycieczki okazuje się, że autobus właśnie odjeżdża, więc szybko przesiadamy się z samochodu do autokaru. W trakcie przejazdu Ruta de Los Volcanes oglądamy (niestety tylko przez szybę autokaru) tereny po wybuchu wulkanów z XVIII i XIX wieku.
Po trwającej około 40 minut wycieczce mamy też możliwość obejrzenia jak wysoka temperatura jest w tym miejscu pod ziemią. Już dotykając ziemi czujemy niezwykłe ciepło a personel parku pokazuje jak szybko suche gałęzie zapalają się po wrzuceniu do dołu oraz jak szybko tam może zagotować się woda.
Ostatnie spojrzenie na bezkres lawy i opuszczamy Park Timanfaya. Jedziemy zobaczyć Salinas de Janubio – jedne z największych na świecie saliny.
Niedaleko znajduje się Los Hervideros – zachodnie wybrzeże Lanzarote, gdzie podziwiamy skaliste nabrzeże, oczywiście czarne. Do tego koloru trzeba się na Lanzarote zdecydowanie przyzwyczaić. Dla niektórych jest to widok przygnębiający, z drugiej jednak strony, widoki są tak zdecydowanie inne niż te, które się widziały do tej pory.
Po kolejnych minutach docieramy w końcu do ostatniego punktu naszej wycieczki tego dnia: El Golfo – sławne zielone jeziorko Lanzarote.
Trwa akurat zachód słońca, a my jesteśmy na zachodnim wybrzeżu, podziwiamy więc jak słońce nadaje skałom intensywne kolory czerwieni, zieleni i brązu.
Czekamy aż słońce całkowicie zajdzie za horyzont i wsiadamy w samochód kierując się do Puerto del Carmen.
Kolejny dzień zaczyna się bardzo aktywnie: mamy w planie 3 punkty z kupionego wcześniej karnetu. Zaczynamy od Jameos del Agua – wydrążona przez lawę wulkaniczną jama, zagospodarowana przez Manrique. W środku jaskini znajduje się naturalny słony zbiornik morski.
Całość kompleksu jest bardzo nastawiona na turystów, jest tu również kawiarnia, ławeczki na których można odpocząć oraz tak jak wszędzie na Lanzarote połączenie czerni wulkanicznej z bielą architektury. Zaledwie kilometr od Jameos del Agua znajduje się kolejna atrakcja Lanzarote – Cueva de los Verdes.
Są to jaskinie, po których można chodzić tylko z przewodnikiem. Całość trasy ma niewiele ponad kilometr a czas wycieczki to około 40 minut. My mieliśmy pecha, bo chwilę przed nami ruszyła do jaskini grupa turystów i musieliśmy czekać około pół godziny na zebranie się kolejnej. Co ciekawe, w przeciwieństwie do Jameos del Agua, gdzie przyjeżdżają wszystkie autokary wycieczkowe, tutaj w większości spotkaliśmy turystów indywidualnych. Po wyjściu byliśmy tym faktem bardzo zdziwieni, bo jaskinie wydały nam się o wiele ciekawszą atrakcją niż jama. W jaskini możemy podziać niesamowite formacje skalne, różne minerały mieniące się w wielu kolorach oraz oglądać na ich podstawie jak zastygała lawa. W jaskini została też utworzona sala koncertowa, mająca bardzo dobrą akustykę ze względu na brak echa. Z jaskiń wyruszamy na północ wyspy. Po drodze mijamy nowe, nieznane jeszcze dla nas krajobrazy Lanzarote.
Na skałach pojawia się roślinność, co jest raczej niespotykane na południu wyspy. Ponieważ dochodzi 14 postanawiamy zatrzymać się na plaży. Na godzinną sjestę wybieramy plażę Caleton Blanco.
Dalej jedziemy już na samą północ wyspy, gdzie znajduje się najsłynniejszy punkt widokowy na Lanzarote – Mirador del Rio.
Tu również spotykamy tłumy ludzi i wiele autokarów. Z ładnie zaprojektowanego (przez Manrique oczywiście) punktu można podziwiać pobliską wyspę Graciosę.
Na pewno warto tam popłynąć z miejscowości Orzola. Następnie kierujemy się już z powrotem. Mijamy Dolinę 1000 palm.
Zachód Słońca spędzamy na plaży Famara znanej z filmu „Przerwane Objęcia”. Przed wyjazdem czytałam, że to jedna z najlepszych plaż na wyspie, okazało się jednak, że jedna z najlepszych ale dla windsurferów. Plaża nie jest jakaś szczególna, niczym nie zachwyca sama w sobie. Ładne są za to widoki wokół niej.
Następny dzień jest już naszym ostatnim dniem na wyspie, dlatego dużą jego część postanawiamy spędzić na plaży. Wybieramy miejską plażę w Puerto del Carmen.
Jest to chyba najcieplejszy dzień w ciągu naszego pobytu, woda zachęca do kąpieli, z czego ochoczo korzystamy.
Po południu jedziemy jeszcze do regionu La Geria zobaczyć słynne uprawy winiarskie.
A zmierzch spędzamy w stolicy wyspy – Arrecife, które tak zdecydowanie różni się od stolicy Fuerte. Tutaj jest sporo ludzi, są ładne promenady, wszystko zadbane.
Ostatni zachód słońca na cudownej wyspie ze świadomością konieczności powrotu do kraju, w którym jest -10 stopni . Zdecydowanie żałuję, że spędziliśmy na niej zaledwie 4 dni.
Z Lanzarote wracamy przez Londyn. Oczywiście można wrócić jednego dnia, przesiadając się tylko na lotnisku, my jednak postanowiliśmy zostać jeszcze dwa dni w Londynie, w którym nie byliśmy od ponad roku. W ramach podsumowania mogę powiedzieć, że pomimo wielu zachwytów nad Fuertaventurą, dla mnie zdecydowanym numerem jeden jest Lanzarote. Jest tu zdecydowanie więcej do zobaczenia, widoki są bardziej niezwykłe, a jak ktoś lubi plażować, to również bez problemu znajdzie szeroki wybór plaż. Planując wyjazd łączony na obie te wyspy warto więcej czasu zarezerwować na Lanzarote.
Podsumowanie naszych kosztów: 11 dni w podróży (nie licząc 2-dniowego pobytu w Londynie w drodze powrotnej)
Loty: Modlin – Barcelona, Barcelona – Fuerteventura, Lanzarote – Londyn, Londyn – Modlin 485 zł/os.
Hotele (cena za dwie osoby): 402 euro/10 nocy
Barcelona: 40 euro ze śniadaniem.
Fuerte, Costa Calma: 62 euro z HB (tu spędziliśmy dwie noce)
Fuerte, Corralejo: 42 euro (3 noce) Lanzrote: 28 euro (4 noce)
Prom: 12 euro/os Samochód: około 160 euro na dwóch wyspach – łącznie 8 dni. Na Kanarach cena paliwa nieznacznie przekracza 1 euro/litr. Na paliwo łącznie wydaliśmy 50 euro.
Zwiedzanie: voucher na 6 miejsc na Lanzarote: 30 euro/os. Jedzenie w restauracji kosztowało nas około 20 – 25 euro za kolację (z alkoholem), zakupy w sklepie – ceny podobne do polskich, nie licząc mięsa, które jest jakieś 50% droższe.
]]>
Jeszcze niedawno aby dotrzeć na własną rękę na Wyspy Kanaryjskie trzeba było się nieco nagimnastykować z przesiadkami, gdyż oprócz przelotów czarterowych rynek nic nie oferował. Od następnego sezonu zimowego Ryanair wychodzi na przeciw samodzielnym turystom i wprowadził do rozkładu połączenia z 3 wyspami: Teneryfą, Gran Canarią i właśnie Fuerteventurą.
Jak widzimy za 480 zł można obecnie kupić bilety na przełom listopada i grudnia bezpośrednio z podwarszawskiego lotniska Modlin. W cenie oczywiście bagaż podręczny 10 kg oraz niewielka torebka.
My niestety musieliśmy lecieć z przesiadką. Jak tylko rozpoczęły się ferie zimowe pod koniec stycznia, polecieliśmy do Barcelony z Modlina (Ryanair 120zł), tam spędziliśmy nockę (noclegi w Barcelonie zimą są bardzo przystępne – za 30-40 euro można spokojnie znaleźć pokój ze śniadaniem) a następnego dnia ruszyliśmy na Fuerte (19 euro).
Po przylocie udaliśmy się do biura wypożyczalni samochodów Autoreisen. Za 4 doby zapłaciliśmy niecałe 80 euro za Seata Ibizę. W cenie jest już pełne ubezpieczenie, bez proponowania żadnych dodatkowych. Firma nie czerpie też żadnych korzyści z polityki paliwowej. Nie płaci się z góry za pełen bak (tak jak w przypadku wielu firm, które pobierają z tego tytułu dodatkowe korzyści), natomiast oddaje się samochód z taką samą ilością paliwa, z jaką się otrzymuje.
Na nasze dwa pierwsze noclegi wybraliśmy miasteczko na południu wyspy Costa Calma i 4* hotel Best Age Fuerteventura.
Za dwie noce za dwie osoby ze śniadaniami i obiadokolacjami zapłaciliśmy 120 euro. Zazwyczaj nie patrzę nawet na opcje HB, ale tym razem postanowiliśmy dwa pierwsze dni nie martwić się o zakupy i jedzenie.
Przed zachodem udaje nam się jeszcze pojechać na chwilkę na plażę – temperatura około 20 stopni, bardzo przyjemnie i dość pusto – uczucie, które będzie towarzyszyć nam przez cały pobyt na wietrznej wyspie.
Następny dzień mieliśmy przeznaczony na zwiedzenie półwyspu Jandia. Po wyjechaniu z Costa Calma ruszyliśmy na południe w poszukiwaniu ładnego dojazdu na plażę Sotavento. Te rozległe piaszczyste plaże znane są głównie dla miłośników windsurfingu, gdyż jest tam idealny wiatr do tego typu sportów.
Pogoda niestety nie była dla nas łaskawa, co chwilę chmurzyło się i lekko padało, co zdecydowanie nie sprzyjało plażowaniu. Z bólem serca wsiedliśmy z powrotem do samochodu i pojechaliśmy do największego kurortu na półwyspie Jandia – Morro Jable. Po drodze cały czas towarzyszyły nam surowe, pustynne krajobrazy.
Pogoda w Morro Jable niestety w dalszym ciągu nie była taka jaką sobie wymarzyliśmy. Co chwilę padał deszcz, więc postanowiliśmy pochodzić po niezliczonych stoiskach z pamiątkami i kosmetykami Aloe Vera. Zawsze brakuje nam na to czasu i ostatecznie na ostatni moment coś kupujemy, tym razem natomiast już drugiego dnia mieliśmy porobione prezenty dla najbliższych.
Po południu pogoda w końcu nieco się stabilizuje, co pozwala nam na spacer po mieście. Ciekawą atrakcją jest prawdziwy szkieletor.
Spotykamy tu również niezliczone ilości papug, które karmione przez turystów z chęcią pozują do zdjęć.
W drodze powrotnej zajeżdżamy jeszcze na plażę Sotavento. W dalszym ciągu wiatr wieje niemiłosiernie, zapewne ku radości miłośników sportów wodnych. My jednak żałujemy, że nici ze spokojnego odpoczynku na plaży. Widoki są za to niesamowite.
Trzeciego dnia opuszczamy nasz wygodny hotel z opcją HB w Costa Calma i ruszamy na północ, by docelowo dotrzeć do Corralejo. Najpierw jedziemy górską drogą na północ w kierunku Pajary. Ponoć Fuerte nie jest górzystą wyspą, jedna my znajdujemy się w samym środku gór, jadąc to w górę, to w dół podziwiamy surowe zbocza.
Po drodze można zatrzymać się w kilku punktach widokowych, w jednym miejscu można wejść nawet na samą górę. Dochodzimy jednak tylko do połowy, bo… tak, znów wiatr jest niesamowicie nieznośny i uniemożliwia prawie chodzenie. Na szczęście niebo jest błękitne i nie widać żadnego zagrożenia deszczu.
Nasz pierwszy dłuższy przystanek tego dnia zaplanowaliśmy w miejscowości Ajuy. To skaliste wybrzeże, którym można dojść do jaskiń. Samochód parkujemy na bardzo zatłoczonym parkingu przy plaży z czarnym wulkanicznym piaskiem, przebieramy się i jesteśmy gotowi do drogi.
Ocean jest bardzo wzburzony, groźny i piękny jednocześnie. Wytyczonym szlakiem idziemy do jaskini.
Trasa zajmuje łącznie może z 40 minut, w trakcie której możemy podziwiać niezwykłe formacje skalne zachodniego wybrzeża wyspy. Chociaż droga nie jest wymagająca, lepiej założyć lepsze obuwie, bo idzie się po kamieniach, na których nietrudno się pośliznąć.
Jaskinie robią wrażenie, na chwilkę wchodzimy do jednej i zastanawiamy się czy czasem przy bardzo wzburzonym morzu, nie docierają tam fale…
Po wyjechaniu z Ajuy zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy już głodni. Postanawiamy zatrzymać się na kolejną przerwę w miasteczku Pajara i przekąsić lekki tapas.
Miejsce to okazuje się być bardzo spokojnym miasteczkiem, w którym nie ma żadnych turystów. Bardzo nam to odpowiada i zasiadamy w przydrożnym lokalu, w którym po hiszpańsku zamawiamy ‚dos bocadillas y dos cervezas pequenas’ (dwie kanapki i dwa małe piwa), za które łącznie płacimy poniżej 5 euro.
W dalszą drogę wybieramy się drogą górską do Betancurii – pierwszej stolicy wyspy, nazwanej od francuskiego żeglarza, który jako pierwszy dotarł na wyspę w XV wieku. Po raz kolejny trasa wiedzie przez górskie serpentyny, co umożliwia jednocześnie podziwianie pięknych widoków.
W niewielkim, ale bardzo przyjemnym miasteczku spędzamy niecałą godzinę krążąc między barwnymi uliczkami i zakładami lokalnych rzemieślników.
W miasteczku znajduje się też najstarszy na wyspie kościół.
Po paru zdjęciach i krótkim odpoczynku ruszamy znów, typ razem już do naszego punktu docelowego tego dnia – Corralejo. Przy wyjeździe z miasteczka znajdują się posągi dwóch władców Guanczów – rdzennym mieszkańców Wysp Kanaryjskich.
Stamtąd możemy też podziwiać widoki na Batancurię widzianą z góry.
Przed końcem dnia docieramy w końcu do największego kurortu na północy wyspy czyli Corralejo, gdzie zatrzymujemy się na 3 noce. Wybraliśmy hotel Hesperia Bristol Playa, w którym płacimy ok. 40 euro/doba. Nie jest nasz najlepszy wybór, gdyż w podobnej cenie można było zamieszkać zapewne w lepszym, bardziej zadbanym miejscu. Hotel na zdjęciach wygląda bardzo zachęcająco, ale w rzeczywistości jest dość zaniedbany.
My na szczęście nie zamierzamy spędzić w nim za wiele czasu i po check-in od razu oczywiście jedziemy zobaczyć sławne plaże z wydmami.
Zostajemy tam już do zachodu słońca, ciesząc się ciepłem i ładną pogodą.
Dzień czwarty wita nas… znów deszczem. Tym razem psuje nam to znacznie plany, bo zamierzaliśmy ten dzień spędzić na plaży. W oczekiwaniu na lepszą aurę wsiadamy do samochodu i jedziemy na zachodnie wybrzeże zobaczyć El Cotillo, kolejne miejsce uwielbiane przez windsurferów.
Oglądamy te niezliczone osoby w wodzie podziwiając ich umiejętności i odwagę do surfowania w tak ogromnych falach. Nie wiem jak oni to robią, że za każdym razem jakoś się wynurzają. Wracając zajeżdżamy jeszcze do La Oliwy, miasteczko nie jest niestety zbyt interesujące, więc chcąc nie chcąc dojeżdżamy do Dunas de Corralejo.
Pogoda na szczęście nieco się poprawia, co umożliwia nam trochę wędrówek po bezkresnej pustyni.
Dzień piąty to ostatni dzień naszego pobytu na Fuerteventurze. Na szczęście od rana jest ładna pogoda, więc czym prędzej lądujemy na plaży by nadrobić zaległości słońca z poprzedniego dnia. Docieramy do krystalicznie czystego oceanu i podziwiamy widoki na wyspę Lobos oraz Lanzarote.
Woda niestety dla nas zbyt zimna na kąpiel, ale z powodzeniem można pomoczyć nogi. Dunas de Corralejo ciągną się przez wiele kilometrów wschodniego wybrzeża Fuerte, co sprawia, że gdzie się nie zatrzymamy możemy liczyć na całkowitą pustkę i właściwie całą plażę dla siebie. Gdzieniegdzie, w oddali czasem widać ludzkie sylwetki, ale ten brak ścisku, miliony ludzi wypoczywających podobnie, co można spotkać w tak wielu miejscach, tutaj nie ma. Wszędzie tylko bezkres jasnego piasku.
Jako, że następnego dnia płyniemy na Lanzarote, już teraz musimy oddać samochód do wypożyczalni na lotnisku. Dlatego po południu zabieramy z samochodu wszystkie nasze rzeczy i jedziemy na lotnisko. Stamtąd autobusem jedziemy do ostatniego naszego punktu na wyspie – stolicy Fuerte: Puerto del Rosario. Słysząc stolica, zawsze mamy na myśli zatłoczone, ruchliwe ulice, wciąż spieszących się gdzieś ludzi i wszechogarniający zgiełk. Tutaj jednak wszystko jest inne: pomimo faktu, że ponoć mieszka tam 30 tyś ludzi, miasto okazuje się być całkowicie puste – w czasie pobytu spotykamy zaledwie kilka osób.
W mieście jest wiele rzeźb, niektóre tak jak cztery rzeźby muszli znajdujące się przy porcie symbolizują więź miasta z oceanem.
Ostatni jeszcze widok na port przy zachodzącym słońcu i udajemy się już na dworzec autobusowy skąd jedziemy do naszego hotelu w Corralejo.
Tak kończy się nasz pobyt na wyspie wiatru, kolejnego dnia idziemy z bagażami do portu, gdzie płyniemy statkiem na księżycową wyspę Lanzarote.
Podsumowując nasz pobyt na Fuerte: wiele osób swój pobyt na wyspie ogranicza tylko do Corralejo – myślę, że to ogromny błąd. Dużo bardziej zróżnicowane jest południe i środek wyspy. Warto na pewno wybrać się do miejscowości położonych w górach i podziwiać wioski i miasteczka z wysokości. Na pewno potrzebujemy do tego samochód, ale na wyspie wydatek ten nie jest dość duży, ruch jest mały, więc nie ma z tym żadnego problemu.
Jeśli chodzi i ceny to nie odbiegają one zbytnio od tych hiszpańskich, do których się przyzwyczailiśmy. Tanie jest paliwo (ok. 1 euro/litr). Zakupy w sklepie (Mercadona) nie obciążają portfela dużo bardziej niż zakupy w sklepie w Polsce (droższe standardowo jest mięso). Obiadów nie jedliśmy żadnych na mieście, gdyż pierwsze dwa dni mieliśmy HB, a potem w czasie pobytu w Corralejo, robiłam coś w apartamencie, niemniej jednak za obiad na pewno trzeba wydać około 15-20 euro za dwie osoby.
Dla kogo to nie jest miejsce? Na pewno dla tych, którzy lubią, żeby coś się działo. Jest to spokojna wyspa, nie ma tu głośnych kurortów z klubami. W największych skupiskach turystów w Morro Jable i Corralejo jest ich sporo, ale nie czuje się tego natłoku (w sezonie pewnie jest inaczej, ale my nie przyjeżdżamy w takie miejsca w sezonie).
Na pewno trzeba mieć na uwadze spory wiatr, który utrudnia plażowanie. Z tego też powodu jest to idealne miejsce dla windsurferów, ale już niekoniecznie dla rodzin z małymi dziećmi.
I ostatnia rzecz: na pobyt na Fuerte wystarczą 3-4 dni. W tym czasie zdąży zobaczyć się i wydmy na północy i piękne krajobrazy na południu. Jeśli mogłabym jeszcze raz zagospodarować 9-ma dniami, jakie postanowiliśmy spędzić na Wyspach Kanaryjskich, to skróciłabym pobyt na Fuerte do 4 dni a wydłużyła na Lanzarote, które moim zdaniem ma dużo więcej do zaoferowania i zdecydowanie można się w niej zakochać.
]]>